Legendy
Nasza Kasia.
Nad rzeką Tyśmienicą i Piwonią porastała ogromna prastara puszcza, ciągnąca się od północy Polesia aż na południe do Ostrowa i na wschód aż do samej rzeki Bug. Była tak ciemna aż strach było do niej wejść, wysokie drzewa splątane były ze sobą, że nieba nie było widać, pełna dzikiego zwierza, a płynące w/w rzeki były szersze i większe z bagnami i strugami połączone. Jak trafiła się osada to tylko w pobliżu rzek. Lud tu żył spokojnie, był pracowity, uprawiał ziemię i zajmował się rybołówstwem. Opodal wznosiło się bogate miasto Parczew słynące z bogatych kupców i pięknych urodziwych dziewcząt. I w tym mieście mieszkała pewna Kasia, uboga sierota, a była tak posłuszna i pracowita, a przy tym nad wyraz uśmiechnięta.
Puszcza Parczewska i Szwedzi.
Było to w roku 1655, kiedy Szwedzi napadli na nasz kraj. Idąc plądrowali nasze ziemie, wsie i miasta. Rabowali ile się tylko dało. Czarne chmury, film odzwierciedla całą nawałnicę przemarszu wojsk szwedzkich przez Rzeczpospolitą, parli w kierunku Częstochowy. Wojenny los spotkał Ostrów i okolice, ograbili nasze miasto w żywność i paszę dla swoich koni, zabierali zboże, bydło do jedzenia, zabierali konie, podstawowy środek lokomocji, swoje konie mieli zdrożone drogą. Dla mieszkańców jedynym ratunkiem była ucieczka do puszczy, porzucali więc domostwa i kryli się tam z dobytkiem. Czas mijał, wojna trwała długo, kraj niszczał z roku na rok coraz bardzie robiła się nędza, nie wspominając o szerzących się chorobach, ale król zaczął jednoczyć swoje siły, zaczęto się zastanawiać jak wykurzyć stąd wroga, że muszą coś działać, bo inaczej Szwedzi całkiem kraj zrujnują.
Czy to możliwe, by Król Władysław Jagiełło spotkał się z księciem litewskim Witoldem w naszym Ostrowie ?
Może nasi czytelnicy oglądają w TV „Koronę Królów”, bardzo ciekawy. I byli tacy, którzy działali przeciw królowi, zdradzali, donosili do Krzyżaków, a król zdrady nie tolerował, zdrajca tracił życie albo gnił w lochach. A dzisiaj mamy wolność, możemy mówić jak nam się podoba, wydawać opinię wszem i wobec w mowie, w piśmie, nie tracąc przy tym ani głowy ani ręki. Trzeba nam wiedzieć, że przez Ostrów przebiegał Szlak Jagielloński, pomiędzy Królestwem Polskim a Wielkim Księstwem Litewskim i biegł od Krakowa przez Lublin, Kijany, Kolechowice, Ostrów, Parczew do Wilna.
Wierzyć, nie wierzyć...
Wierzyć, nie wierzyć
Na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim, a dokładniej w Lesie Parczewskim jest pewne tajemnicze miejsce, może warto o nim napisać. W sąsiedztwie jeziora kryją się rozległe bagna, gnieździ mnóstwo gadów, płazów, brzegi jeziora porastają bagienne drzewa i najróżniejsze krzewiny.
Czarne Jeziorko - tak mówią o nim okoliczni mieszkańcy, różnie się o nim mówi. Przychodzi magiczny czas, ze spokojnego jeziora staje się nagle gwałtowne, poryw ne, dzikie, pieni się i czerwieni.
- Strachy na Lachy - mówił raz stary rybak. - Babskie gadanie, straszy, bajkach.
Wybrał się na połów ów rybak w swoje stałe miejsce. Pół dnia bezczynnie przesiedział nad wodą, a woda ani drgnęła, ani się ruszyła, w ogóle nic nie brało. Z nudów ziewnął raz i drugi, i już do domu miał wracać, gdy raptem coś znienacka za wędkę szarpnęło i zaczęło ciągnąć początkowo z wolna, a z chwilą coraz silniej i mocniej. Wędkę o but zaczepił, dla wygody tak robił, żeby rąk nie męczyć. I właśnie! - ni stąd ni zowąd tak szarpnęło raptownie, że but razem z wędką wpadł do wody.
Chwycił się biedak pobliskiej wikliny i całej siły trzymał mocno. Krzyczeć nie mógł, bo ze strachu mowę mu odjęło. Zresztą, kto by go usłyszał, ludzie przy żniwach byli zajęci i w lesie nie było nikogo widać.
Patrzy, a tu nagle woda w górę plusnęła, zakotłowała, zapieniła. Spojrzał raz i drugi, a tu coś na niego wprost płynie, i wynurzyła się z wody ogromna ryba jakiej jeszcze nie widział.
Szybko z torby wyjął zanętę i rzucił do wody.
Połknęła ryba rzucony bochen chleba, aż zgrzytnęła zębami i znikła pod wodą, jedynie kręgi po wodzie rozchodziły się szeroko.
A więc tak. Został bez buta, chleb i wędkę stracił. - Nic tu już po mnie - rzekł sam do siebie. Uciekł szybko z tego miejsca, utykając na jedną nogę, bo w jednym bucie tak wracał. Nawet do głowy mu nie przyszło, żeby go zdjąć z nogi.
Kto o spotkał, pytał:
- Człowieku, a gdzieżeś but zostawił, że tak jednokonkę drałujesz?
Odpowiadał:
- O wiklinę zahaczyłem i ryba go zjadła.
Uśmiali się ludziska, bo mu nikt nie wierzył. Nie dbał o to, swoje wiedział, że kiedy woda pieni się i czerwieni, licho nie śpi.
Kręcić chatą za słońcem
Według relacji miejscowych starszych ludzi, kiedyś sytuowano wiejskie chaty w stosunku do stron świata z nieznacznym uwzględnieniem kierunku ulicy głównej, wynikało to z „kręceniem chaty za słońcem”. Ważne było, aby chata była szczytem zwrócona na północ i południe, z wejściem od wschodu co stanowiło rzędowy układ zabudowy lubelskiej wsi, typ dominujący i najstarszy.