Legendy

 Działo to się przed wojną. W Ostrowie mieszkała pewna przekupka, bardzo chciwa, i chytra, a jak kogoś nie oszukała chodziła błędna i zła na cały świat. Bogata była w towary, mieszkała sama z dużym kotem, który był też niedobry tak jak gospodyni, a szkodny, robił wykopy sąsiadom w ogródku, niszczył przy tym wschody marchewki czy pietruszki, a jak było jej zwrócić uwagę to wrzeszczała na całą okolicę, że naród podły i niedobry. Z samego rana udawała się na rynek ze swoim towarem, a ubierała się na jaskrawo, by ją lepiej zauważono. Rozkładała towar na stole, były do dyspozycji stoły z daszkiem od deszczu i zajmowała zawsze stół w najlepszym miejscu tam gdzie ludzie najwięcej się kręcili i czekała na kupca jak sęp na żer. Nie lubili ją ludzie, a oczka jej latały w prawo i w lewo, a gdy zobaczyła błąkającego się kupca potrafiła do siebie zawołać, nawet gdy nie zmierzał iść do niej. Oszukiwała na towarze.

Ostrów, ostry rów, mała osada a wokół niej liczne bagniste tereny, rzeka rozlała, brody, bijące źródła i bagna bez dna. Pierwsi osadnicy osuszali podmokłe tereny, budując groble, mosty, urządzenia ułatwiające komunikację. Lud krył się w tych bagnach od najeźdźców, którzy przybywali od wschodu, wokół tworzyły się pomału inne osady, z punktami obronnymi, strażnicami i grodami strzegącymi pogranicza. Przez długi czas pogranicze rozdzielało obszary pozostające we władaniu Piastów od ziem będących przedmiotem rywalizacji litewskiej, ruskiej i polskiej, zajętych w XI w. przez książąt kijowskich. Przy końcu XIV wieku na wymienionej wyspie leżał ośrodek osadniczy przy drodze wiodącej na Litwę, i w Ostrowie w dworze łowieckim spotkał się król Władysław Jagiełło i książę litewski Witold w celu zawarcia ugody kończącej ich kilkuletnie spory i waśnie o władzę. Jan Długosz pisząc wzmiankę w swojej kronice sądził, że na Litwie było ich spotkanie, ale z innych dokumentów wynika, że król Władysław Jagiełło w 22 lipca 1392 roku był w Krakowie, a 4 sierpnie spotkał się z Witoldem w Ostrowie, a 19 sierpnia znajdował się w Żukowie w Ziemi Lubelskiej.

W puszczy nad rzeką Tyśmienicą mieszkali dwaj przyjaciele Paweł i Piotr, ten pierwszy był rybakiem, a drugi bartnikiem. Obaj żyli w pełnej zgodzie i w przyjaźni, jeden drugiemu pomagał, doradzał, Paweł przynosił Piotrowi ryby a Piotr Pawłowi miód. I tak żyliby dalej w zupełnej beztrosce i przyjaźni, gdyby nie zdarzyła się pewna przygoda. Otóż w ich strony  przywędrował niedźwiedź, który jednemu podbierał ryby, a drugiemu wyciągał z barci miód. Posądzali się nawzajem jakoby Paweł podkradał miód Piotrowi, a Piotr ryby Pawłowi. Mało tego, nie odzywali się do siebie, udawali, że się nie widzą przy spotkaniu nawet i obrzucali się wyzwiskami. I byliby tak skłóceni na długo, gdyby obaj nie przyłapali przy sieci i barci niedźwiedzia.

Zima w opisanym czasie była sroga, śnieżna i długa. Z mrozu pękały drzewa, a i śniegu było ogrom. I z tego też powodu dzika zwierzyna podchodziła pod zabudowania kmieci. I takim traktem w dawnym czasie przez ośnieżone puszcze i pola jechał litewski książę Jagiełło z licznym orszakiem. Książę miał przyjąć polską koronę i ożenić się z królową Jadwigą. Z Litwy prowadził szlak do Krakowa przez Brześć, Parczów, Ostrów, Kijany, Lublin, Sandomierz. W Lublinie miał spotkać się z panami polskimi i razem miano udać się w dalszą drogę. Ale zamierzano na noc pozostać w Parczowie. Jednak przed wsią Parczów przyszła taka zawierucha, że mało co było widać, a zaśnieżone pola i niezaludnione stepy przez które jechali wyglądały jak biegun północny, traktu nie było widać. Trudno było się rozeznać w trasie, jak trafić do Parczowa, i kogo zapytać, by wskazał drogę. -

 Działo to się dawno, kiedy jeszcze Ostrów nie był miastem, wokoło rozciągały się nieprzystępne bagna i puszcze. Puszcza Parczewska łączyła się z Puszczą Kolechowicką. A na jezioro Miejskie mówiono jezioro Ostrowskie. I w tej okolicy w takim owym czasie żył pustelnik, stary był, broda sięgała mu aż pasa, a włosy bieluśkie miał jak len. Pomimo wieku był zdrowy, trzymał się prosto, nic go nie bolało. Już z rana wychodził daleko w las witając się ze światem puszczy. A mieszkał na skraju lasu, ziemiankę wydrążył w ziemi na mieszkanie, uwił wokół wierzbowy płot, co chroniło przed zawiejami i lodowatym wiatrem. Skąd pochodził nikt nie wiedział, jedni mówili, że rodzinę stracił podczas panującej zarazy, inni, że Tatarzy całe sioło spalili i tylko on jeden się uratował. Nie bał się ludzi, zresztą kto by takiego biedaka chciał skrzywdzić. Jedynym kłopotem byli chłopcy z niedalekiej osady, przychodzili na leśne jabłka, a jabłoń rosła niedaleko ziemianki. Pewnie, że jabłoń nie była jego, bo do puszczy należała, ale należałby zaznaczyć, że jabłoń była jego żywicielka, zginąłby z głodu podczas długiej zimy, zrywał jabłka, suszył, a liście brał na posłanie.